Death comes to Pemberley to 3-odcinkowy miniserial opowiadający o dalszych losach Elizabeth Bennet, sześć lat po tym jak została panią Darcy. Przygotowania do balu zostają zakłócone przez niespodziewane przybycie Lydii, ducha w lesie oraz ciało kapitana Denny`ego. Głównym podejrzanym popełnienia zbrodni zostaje George Wickham - głównie przez to, że tachając sztywne ciało przyjaciela, darł się rozdzierająco: "To ja go zabiłem".
Elzabeth zostaje głównym etatowym detektywem, Georgiana Darcy staje przed trudnym wyborem romantyczno-patriotycznym a pani Bennet skandalicznie i arogancko podkrada sceny wszystkim aktorom, kiedy tylko pojawia się w kadrze.
Urzekły mnie zdjęcia. Mała chatka w lesie, ruiny opactwa, miasteczko, sąd i kościółek oddają niesamowity klimat regencji. Soczysta zieleń lasu, złote promienie słońca, nieprzenikniona ciemność nocy, śpiew ptaków, który słychać nawet w dość dramatycznych momentach - wszystko to sprawia, że serial ma specyficzny klimat. Stroje zgodne z epoką, i chociaż bohaterki widzimy w tych samych kreacjach po kilka razy, nie kole to w oczy zbyt mocno.
Kilka refleksji co do bohaterów:
Lizzie okropnie nietrafiona. Lubię Annę Maxwell Martin ale nie w tej roli. Myślę, że gdyby główną rolę zagrała inna aktorka moja ocena byłaby dużo wyższa.
Wickham - cudowny. Już na zawsze będzie miał dla mnie twarz Matthew Goode.
Georgiana zwiewna i eteryczna - bardzo dobrze dobrana.
Fitzwilliam Darcy - może być. Nie jest to Colin
Firth ale ostatecznie ujdzie :)
Świetne wrażenie zrobiło na mnie Pemberley, które brawurowo zagrał Chatsworth House - co prawda tylko od zewnątrz ale zawsze :)
Polecam fankom filmów kostiumowych. Wszystkim wielbicielkom twórczości Jane Austen chyba nie do końca.
Dziś do pooglądania My Name is Lizzie Bennet
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz